Polacy na emigracji. Seks, stres i all inclusive

Ta ładniejsza strona Polaków za granicą- zarabiają pieniądze, wysyłają je do kraju, odkładają, uczą się języka, podnoszą swoje kwalifikacje. Ta brzydsza - trzymają się najgorszych zajęć, pracują poniżej swoich kwalifikacji, stres i smutek topią w alkoholu, zaczynają sięgać po narkotyki.

Polacy tęsknią za domem i rodziną, zarabiają marne pieniądze, żyją po kilkanaście osób w jednym pokoju, nieustannie piją alkohol, mężowie zdradzają żony, Polki trudnią się najstarszym zawodem świata. Fikcja czy gorzka rzeczywistość? 

O Polakach, którym się udało i, którzy nawet nie myślą o powrocie do ojczyzny, nigdzie nie znajdziemy, ani słowa, a już z pewnością nie usłyszymy tak dużo, jak o tych ciemnych stronach (może jasnych w ogóle nie ma?). Za to znajdziemy rodaków, którzy pracują w swoim zawodzie, wspinając się na sam szczyt. Robią to, co lubią, a nawet jak nie do końca lubią, to przynajmniej lubią pieniądze, które tu zarabiają. Ich historie nie są atrakcyjne?

Każdy problem z którym boryka się Polak za granicą, uważany jest za ten, który został przywieziony z kraju, a tutaj tylko bardziej się umocnił. No tak, bo przecież w Polsce takich problemów nie ma, tam się nie pije. No gdzie?! Ludzie nie ćpają, nikt nikogo nie zdradza, każdy ma dach nad głową. 

Słyszy się, że emigracja to jedna z głównych przyczyn rozstań. A to nie jest tak, że jak ktoś nie kocha swojej żony, to wcale nie potrzebuje wyjazdu, by ją zdradzić?

Ten kto zarabia i utrzymuje się z dala od domu, często popada w depresje i potrzebuje psychologa. Mówi się o tym. Ale nie mówi się o tym, co zrobić gdy w pobliżu domu nie sposób zarobić żadnych pieniędzy. Wygląda na to, że lepiej jest być bezrobotnym niż wyjechać za granicę, bo potem to, panie, człowiek od razu ląduje w psychiatryku.

Polaków przedstawia się zawsze jako dewiantów-alkoholików, wymagających pomocy psychologa. Nikt nie wspomni o ludziach, którzy wyjechali świadomie, odnaleźli się za granicą, mają masę przyjaciół i nie mają problemów z kontaktami z rodziną. Przez polskie gardło pochwała nie przejdzie?


Facebook: 
Ponglisz na Facebooku

4 komentarze:

  1. Jaka to jest tak naprawde emigracja? Z Dublina do Krakowa mozna sie dostac w 4 godziny niemal od drzwi do drzwi. Moj kumpel pracuje w Krakowie a pochodzi z mazur i on potrzebuje prawie 12 godzin zeby odwiedzic rodzinny dom. Ja mieszkam w Dublinie i teoretycznie jak do mnie Mama rano zadzwoni zebym wpadl na obiad to o 3 moze podawac do stolu.

    Rozumiem, ze jak ktos wyjechal do Australii czy Stanow to bedzie tesknil bo dom odwiedzi raz na rok lub dwa. Jesli ktos jednak wyemigrowal do Holandii, Irlanddi czy Angli to moze do domu zagladac raz na miesiac.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jasne, że tak. Bo przecież każdego stać na taki jednodniowy wypad do rodzinnego domu, raz na miesiąc. No chyba, że masz tak wspaniałomyślnego pracodawcę, który rozumie Twoje przywiązanie do matczynej kuchni i bez problemu otrzymujesz od niego tygodniowe urlopy :)

      Usuń
  2. Bo sensem emigracji jest integracja. Polacy mysla ze: 1) sobie beda zyc po Polsku gdziekolwiek beda chcieli i 2) jesli panstwo kaska smierdzi, to im sie wszystko uda bez wysilku. A to tak nie dziala niestety, nigdzie. Zyje w UK od 8 lat i nie narzekam. Studiowalam tutaj, dostalam prace i zbieram kase na wylot do USA (z kwalifikacjami z UK mozna tam zyc dostatnie i wygodnie). To wszystko bez pomocy kogokolwiek - rodzicow, kontaktow, znajomych, chlopakow itd. Polacy jakich spotkalam w fabrykach (poczatki), agencjach pracy (pozniejsze poczatki), studiach i potem w pracy sa zawistni, zazdrosni i tylko sobie gardla podzynaja nawzajem.
    Przyjaciol, w pelnym znaczeniu tego slowa mam w Polsce (przyjaciele z dziecinstwa i liceum, z ktorymi jestem w stalym kontakcie), bo w Anglii w Polakach znajdziesz pasozytow (z wyjatkami, ktore tylko potwierdzaja regule). Pomagalam takim, ktorzy mieli cienki start, w jezyku, chodzilam z nimi po councilach zalatwiac podatki, szukalam im mieszkania, a potem sie okazywalo ze za plecami o mnie szmerali. Wiec mi to fika. Prawda jest jedna. Jesli sam do niczego nie dojdziesz, to nikt za ciebie tego nie zrobi. A ci co nie maja motywacji i inicjatywy, zostana tam gdzie zaczeli i beda saczyc jad na: spoleczenstwo, Polakow, Anglikow, rzad, banki. I taki ich byt.
    Anglicy, sa rozni. Ale ogolnie, pomagaja sobie. Maja luzackie podejscie do zycia i znajdziesz wielu takich ktorzy pracuja po fabrykach i sa szczesliwi. A ci, ktorzy cos osiagneli (nie wszyscy) ciezko na to pracowali i ktos im podal pomocna dlon, kiedy tego potrzebowali i to praktykuja.

    @ikreg mozesz wyjechac na weekend jak bardzo chcesz. Bilety mozna kupic tanio, jak sie zamawia z wyprzedzeniem (£50 za powrotny). Jak mieszkasz w share housie to na pewno cie stac, a jak zyjesz powyzej swoich zarobkow, to no... kogo tu winic. Wszystkiego w zyciu miec nie mozna. Kazdy 'gain' pociaga za soba 'loss', im wczesniej sobie z tego zdasz sprawe tym szybciej zaczniesz dokonywac wlasciwych dla ciebie wyborow i twoje zycie tez zmieni bieg na bardziej pozytywny. Be proactive.
    Justyna

    OdpowiedzUsuń
  3. Interesjący wpis
    zapraszam do mnie na bloga
    http://wspomnieniazwysp.blogspot.co.uk/

    OdpowiedzUsuń

Blogger Template by Clairvo