Opinia portu lotniczego w Modlinie

Czytając opinię na temat portu lotniczego w Modlinie nie do końca rozumiem postawę niektórych ludzi, którzy zdążyli zadeklarować się, że już więcej nie będą korzystać z usług tego lotniska. Wady istnieją, ale nie sądzę, żeby takowe decydowały o omijaniu tego miejsca szerokim łukiem. Tym bardziej, że lotnisko istnieje od kilku miesięcy. Mając okazję pojawienia się w Modlinie dwa razy od jego otwarcia, moja opinia na jego temat jest mieszana. Z uwagi na kilka niedociągnięć nie zamierzam jednak nie pojawić się tam kolejny raz, choćby z tego względu, że moje rodzinne miasto znajduje się bliżej, aniżeli do lotniska Chopina.

Dużo osób wypowiadało się negatywnie na jego temat m.in. z powodu braku sklepów bezcłowych. Teraz już oczywiście powstały różne sklepy m.in. z kosmetykami i delikatesami, a jeszcze do niedawna widniały tam tylko automaty z napojami. Początki są trudne, dlatego nie wiem czy rozsądnie jest oceniać na samym starcie tym bardziej, że ceny w takich sklepach są 'adekwatne do miejsca' lecz mimo tego i tak cieszą się sporym zainteresowaniem. 
Minusem tego wszystkiego jest również to, że osoby czekające na moment otworzenia się bramki przed sprawdzeniem kart pokładowych nie mają się gdzie podziać, a nawet usiąść bo zdecydowanie brakuje miejsc siedzących i stojących. Drogowskazy… są, choć pojawiły się dopiero po 2 miesiącach od uruchomienia lotniska.

Moje lądowanie na lotnisku Chopina przebiegało znacznie sprawniej niż w Modlinie, choćby ze względu na dość długie i okrężne kółka nad lotniskiem w okół całej osi w celu znalezienia pasa startowego. Po wyjściu z samolotu miałem wrażenie, że wylądowaliśmy na ogromnym polu z którego ktoś będzie musiał nas jak najszybciej ewakuować z powodu braku jakiejkolwiek cywilizacji. Szybko jednak zorientowaliśmy się w jakim położeniu jesteśmy i ze względu na silny wiatr, udaliśmy się w stronę terminala drogą ułożoną z betonowych płyt i ledwo trzymających się barierek.


W moim odczuciu wszystko przebiegało pomyślnie, a może się myliłem niedopatrójąc wszystkiego z powodu zmęczenia lub tego, że nie jestem wybredną osobą. Marzyłem jedynie o tym, by jak najszybciej być w domu nie zwracając uwagi na to, czy ubikacja spełnia wymogi BHP, czy Pani w sklepie, którego nawet nie odwiedziłem była miła.

Po upływie nieco ponad 2 tygodni, znowu miałem okazję pojawić się na lotnisku i już na początku szczęście mi nie sprzyjało. Urwała mi się wysuwana rączka od walizki i nie mając innego wyjścia musiałem ją ciągnąć za przyszywany materiał dopasowany do dłoni. Tzw. 'ucho' było moim towarzyszem przez następną przeprawę na Luton i Victorię, po czym musieliśmy dostać się na pociąg. Wyglądałem co najmniej śmiesznie z ręką przykutą prawie do podłogi i zgarbionym całym ciałem, w obliczu setek ludzi w centrum Londynu.
Podobało mi się to, że w porównaniu z innymi lotniskami za granicą, osoba pokazująca bilet, wychodzi za bramki nie spiesząc się w obawie przed tym, że ktoś ją wyprzedzi i zajmie lepsze miejsce. Dzieje się tak, ponieważ sprawdza się bilet każdemu indywidualnie, co pochłania chwilę czasu, automatycznie powodując odstęp między jedną, a drugą osobą zmierzającą w kierunku wejścia na pokład. 

W przypadku innych lotnisk jest zazwyczaj inaczej, gdzie każdy wybiega jak zwierzę z zagrody rezerwując sobie i najbliższym miejsca… Pani w bezcłowym nie należała do najsympatyczniejszych :-)

0 komentarze:

Stalowy szkielet i efekt cieplarniany


Kolejną moją legalną pracą podjętą w Wielkiej Brytanii, najpierw była praca w szklarni z pomidorami, a następnie z papryką. Dostrzegałem tutaj znaczące plusy w porównaniu z pakowalnią owoców, opisywaną przeze mnie wcześniej. Jednym z nich jest kolosalna odległość między domem, a pracą, gdyż to różnica około 45 min. Mimo tego, iż nie można było swobodnie rozmawiać tak jak w przypadku pierwszej pracy to podobało mi się bardziej, nawet jeżeli panował tam okropny skwar. Na szczęście każdy z nas mógł mieć przy sobie butelkę zimnej, a raczej zamrożonej wody, co nie stanowiło jakiegokolwiek problemu, ponieważ lód stawał się cieczą w sekundę. Dlatego co wieczór 2 l wody na noc wędrowały do zamrażalnika. Praca, którą wykonywałem należała do ciężkiej, ale nie dla dwóch Pań w podeszłym wieku na które każdy patrzył z niedowierzaniem, robiąc duże oczy.

Do moich obowiązków należało m.in. zrywanie pomidorów, ale tylko takich które osiągnęły pewną barwę, czyli pomidory mało zaczerwienione nie nadawały się do zerwania. Tutaj pojawiają się schody wówczas dwóch pracujących tam polaków, którzy odpowiadali za to co się dzieję, nie do końca byli ze sobą zgodni. To jeden z przykładów przemawiających za tym, że mieli różne poglądy na tamtejszą pracę.

Dzień jak co dzień, upał, pot, pająki, pszczoły, szczur, a nawet królik, którego koledzy widzieli 2 dni wcześniej. Godzina 6:45, kiedy oburzony lokalnym radiem próbuję choć przez chwilę być myślami gdzie indziej by nie słyszeć powtarzającej się 10 raz piosenki, przed oczami ukazuje mi się Line Lider sprawdzający dojrzałość zerwanych pomidorów – robisz to pierwszy raz, że nie wiesz jakie pomidory należy zbierać? – powiedziano mi, że właśnie takie są idealne, więc takie zbieram – połowa pomidorów, których nie zebrałeś, nadaje się do jedzenia, dlatego wrócisz się i to poprawisz.  

Tłumaczyłem, że jego kolega mówił zupełnie coś innego, że właśnie pomidory które mi pokazuje się nie nadają. Na nic się zdały moja słowa, a więc musiałem się cofnąć i powtórzyć alejkę. Ważną kwestią jest tutaj, abym zaznaczył, że w zależności jakie zajęcia mi przydzielano, każda moja praca danego dnia była kontrolowana pod względem czasowym, a także masowym. Po każdej skończonej 'alejce' wpisywałem do komputerka przydzielony mi numer, numer alejki oraz numer wykonywanej czynności. Dzięki temu osoby, które się tym zajmowały wiedziały ile minut spędziłem w jednej alejce, ile kg pomidorów zerwałem, jak i w każdej chwili mogli sprawdzić porządek alejki w której poprzednio się znajdowałem. Mieli wgląd do wszystkiego, a indywidualne czasy każdego z nas ukazywane były raz na tydzień z miejscem, które zajęliśmy. W przypadku kiedy osoba nie wyrabia normy dłuższy czas, znajdując się automatycznie na ostatnim miejscu listy, zostaje zwolniona z pracy.


Uważam, że nie powinno to działać na tej zasadzie, ponieważ zamiast skupiać się nad tym co robię, mój mózg rejestrował zegar i tykające na nim wskazówki, obniżając w ten sposób jakość mojej pracy. Patrząc na to z innej perspektywy, gdyby tego nie było każdy pracowałby swoim własnym tempem. Ze względu na to, iż panuje tam temperatura przybliżona do temperatury panującej w Turcji na przełomie lipca, a sierpnia, pracuję się w krótkich spodenkach. Po powrocie do domu woda i wanna jest zielona oraz ubrania również szybko zmieniają swój kolor.

Mój brat przyjeżdżając do mnie na wakacje, również tam pracował i mimo braku styczności z fizyczną pracą jak i chęci do tego, sprostał temu wyzwaniu pozytywnie mnie zaskakując. W piątek rano dowiedzieliśmy się, że następnego dnia w sobotę musimy przyjść do pracy. Ze względu na nasz wcześniej zaplanowany weekend, nie byliśmy zachwyceni tą informacją. Tego dnia mieliśmy wyprawić imprezę urodzinową dla mojej dziewczyny. W jednej chwili zrodził się pomysł zrobienia dnia wolnego, a dlatego, iż bardzo nam na tym zależało postanowiliśmy nakłamać by osiągnąć zamierzony cel.  Umówiliśmy się, że ten kto pierwszy natknie się na możliwość porozmawiania z osobą za to odpowiedzialną, wykorzysta okazję i załatwi sprawę tak, by żadna ze stron nie była poszkodowana. Nie dość, że trochę się w tym wszystkim pogubiliśmy to finał nie był dla nas zadowalający.
Jutro przyjeżdża nasza mama i musimy odebrać ją z lotniska – tak brzmiała nasza wersja, którą jako pierwszy przedstawiłem ja. Argument przemawiającym za tym, że tylko ja mogę nie przyjść do pracy był taki, że 2 osoby nie muszą jechać i wystarczy jedna.

Spekulacje na nic się zdały, lecz o podjętej decyzji mój brat nie miał jeszcze pojęcia, dlatego również porozmawiał w tej sprawie z tym, że z inną osobą, przedstawiając tą samą wersję lecz ze szczegółami, których nie zdążyliśmy omówić, a mającymi ogromne znaczenie. Jak się później okazało osoby z którymi rozmawialiśmy, nie kontaktowały się ze sobą w tej sprawie co było dla nas dobrą wiadomością bo uniknęliśmy w ten sposób nieprzyjemności.

W efekcie następnego dnia Kamil poszedł do pracy, a ja mogłem cieszyć się pięknym słonecznym dniem w wyczekiwaniu na urodzinowy wieczór. Co prawda mój brat skończył wtedy pracę o 12, ale myślę, że gra była warta świeczki, ponieważ mogłem się chociaż porządnie wyspać i zregenerować siły, wyczekując kolejnego tygodnia na pustyni...

0 komentarze:

Wazny dzien dla polskiej pilki i kawa z Michalem Zewlakowem


2 – tygodniowy pobyt w ukochanym kraju,  jest 16 października,  zaplanowany mecz Polska – Anglia, wcześniej wyjazd z dziewczyną do Warszawy, Arkadia. Trwa spacer po galerii, mija kolejna godzina, zapamiętany na pamięć każdy możliwy sklep, ja tracący nadzieję na to, iż zdążymy wrócić do domu na spektakl wyczekiwany od dłuższego czasu. Nagle zauważam siedzącego faceta przy jednym ze stolików popijającego kawę, czytając gazetę. Myślę – cholera, gdzieś go już widziałem. Podążając dalej wchodzimy do jednego sklepu, drugiego, a ja wciąż myślę, jakby nie biorąc pod uwagę tego, że usiłuję cofać się do miejsca z którego przyszliśmy. Tylko po to by móc przyjrzeć się osobie, która wydała mi się znajoma. Refleksjami dzielę się z dziewczyną, a moje przypuszczenia to jeden z braci Żewłakow. Po chwili zastanawiam się – przecież dziś gra reprezentacja więc po co miałby przebywać w miejscu w, którym ja też się znajduję. Może to jest jego brat Marcin... 


Dziewczyna się śmieje, nie wierzy, usiłuje mi wmówić, że pomyliłem go z kimś innym, lecz ja nie daje za wygraną i robię wszystko by się upewnić. Przechodzimy obok niego raz, po chwili kolejna runda i kolejne kółko. Zgłupiałem. Próbuję więc przeanalizować wygląd. Z racji takiej, iż głowę miał lekko spuszczoną, a ja nie wpatrywałem się pożerającym wręcz obrzydliwym spojrzeniem, to jednak mój mózg zdołał zarejestrować obraz jego włosów, które miał ułożone względem irokeza. Fryzura Marcina znacząco się od tej różni, gdyż jego włosy są bardziej ułożone do tyłu stąd pewność, że to legionista. Mój uśmiech na twarzy tym bardziej robi się pełniejszy. 


Nie należę do osób którym łatwo przychodzi nawiązywanie znajomości, chociażby rozmowy. Tym bardziej, że kilka metrów dalej na ławce obok mnie, siedzi rekordzista pod względem występów w drużynie narodowej, obrońca Legii Warszawa. Nie akceptowałem myśli, iż moje przypuszczenia mogą okazać się błędne, ponieważ kogo jak kogo, ale Żewłaka poznałbym nawet z odległości 100 metrów. Dziewczyna wciąż utwierdza mnie w przekonaniu, że się mylę. Moje myśli skupiają się tylko i wyłącznie na tym, że to sytuacja jedna na milion, że taka w moim życiu więcej może się nie powtórzyć. Brakuje jednak odwagi by podejść, wydobyć z siebie choć jedno słowo, poprosić o autograf. Myślę - jaki autograf? Upewniam się czy na pewno mam aparat... W jednej chwili dociera do mnie dlaczego Sir Alex Ferguson żuję gumę w sposób jaki żuję. Nagle wstaję i oznajmiam, że do niego idę, choć dziewczyna nadal nie wierzy. Wyraz na jej twarzy, który towarzyszył jej od momentu w którym dowiedziała się o mojej 'chorej wyobraźni' szybko zniknął, kiedy zobaczyła, że odległość, która mnie z nim dzieli to zaledwie jeden krok.

O czym myślałem przemierzając od miejsca w którym znajdowałem się wcześniej, do kanapy na której siedział? To czy w ogóle do niego dojdę bo obawiałem się kompromitacji w postaci upadku ze względu na nogi, które miałem jak z waty. Kluczowym momentem całej tej sytuacji były pierwsze słowa:

           A) Dzień dobry, czy jest Pan tą osobą o której myślę?
           B) Dzien dobry, to zależy o kim myślisz
           A) Michał Żewłakow
           B) Zgadza się

Gdy emocje biorą górę dzielę się wrażeniami z dziewczyną po czym dzwonię do swojego brata Kamila, gdyż czuję ogromną potrzebę by ktoś się o tym dowiedział.

Od tamtego momentu zawsze zastanawiam się nad tym, co byłoby gdybym uwierzył w moje urojenie, gdybym posłuchał dziewczyny i to zignorował. Uważam, że w moim przypadku większym sukcesem jest to, iż przezwyciężyłem strach i stanąłem oko w oko z takim wyzwaniem, aniżeli zdjęcie którego kopii na dysku mam kilka. Gdyby przed całym zajściem ktoś mi powiedział, że to zrobię z pewnością bym go wyśmiał, ale dziś ta sytuacja sprawia, że jestem odważniejszy i bardziej otwarty na ludzi, stąd być może pomysł i chęć pisania bloga oraz dzielenia się z Wami moimi wrażeniami.

Nie sposób jest opisać emocje, które we mnie drzemały i ta sztuka nie udałaby się nikomu. Bardzo żałuję, że nie każdy rozumie czym się zachwycam. Może gdyby to był Ronaldo miałbym więcej sprzymierzeńców? Być może, lecz wtedy mój entuzjazm byłby mniejszy nim w przypadku 'Żewły' :-)

Zapraszam na fanpage mojego bloga.

3 komentarze:

Pierwsza praca w UK. Wrazenia i uwagi


Pierwszą pracą którą podjąłem za granicą, była praca w pakowalni owoców w miejscowości Chartham. Praca nie należała do ambitnej, ani do pracy moich marzeń, natomiast byłem szczęśliwy gdy dowiedziałem się, że jestem przyjęty. Firma organizowała transport do pracy z tego względu, iż w miejscowości w której przebywam pracuje większość osób. Dojazd do pracy polegał na tym, że wieczorem dostawałem sms’a, który zawierał następujące informacje: o której godzinie zaczynam pracę, o której godzinie jest wyjazd, na jakim stanowisku pracuję oraz nazwiska osób z którymi przyjdzie mi danego dnia jechać, w zależności od tego czy firma organizuje transport busem czy z pracownikiem, który posiada samochód. Dojazd kosztował każdego 3 funty w jedną stronę. Brak sms’a oznaczał, iż mam dzień wolny, natomiast rzadko mogłem cieszyć się tą informacją, ponieważ zazwyczaj osoba wysyłająca sms’y, wysyłała je do 20:00, a zdarzyło się kilka razy poinformować mnie o tym, że następnego dnia idę do pracy o godz. 22:32. Z Margate wyjeżdżaliśmy przeważnie o 4:00, natomiast jeżeli chodzi o dojazd z osobą pracującą była to sprawa indywidualna każdego kierowcy. Praca znajdowała się dość daleko od mojego miejsca zamieszkania, a czas przejazdu to ponad godzina drogi. Do tej pory każdy tam pracujący boryka się z pytaniem 'dlaczego wyjeżdżamy tak wcześnie skoro pracę zaczynamy o 6:00'?



Praca sama w sobie nie należała do ciężkiej i myślę, że najbardziej dobijające było to, że idąc do pracy, nie wiedziałem o której stamtąd wyjdę. Opowiadałem o tym kilku znajomym i zawsze gdy to sobie przypominam, zastanawiam się czy to miało miejsce naprawdę, ponieważ z takim niedowierzaniem lecz dystansem patrzę na to do dnia dzisiejszego. Zdarzyło się, że zaczynając pracę o 6:00 rano po prostu wyszedłem z niej o 1:30, w nocy. W porównaniu z innymi osobami, które czekały na busa okrągłą godzinę, a kolejną wracali, miałem bezpośredni transport do domu. Co było w tym jednak najbardziej zaskakującego? Chyba jednak nie to, że przepracowałem 19 godzin jednego dnia, a raczej fakt, że wracając do domu otrzymałem sms’a informującego mnie o tym, że mam przyjść do pracy na 6:00, a bus czekający na wszystkich pracowników wyrusza równo 3:50. Musiałbym być niespełna rozumu by pójść do pracy tym bardziej, że w domu byłem 2:30, a więc miałbym niewiele ponad godzinę. 

Niejeden Rosjanin na moim miejscu poszedłby do pracy z uśmiechem na twarzy i jeszcze by im podziękował za to, że oferują mu tak dużą ilość godzin :-) Kilkakrotnie byłem świadkiem zdarzenia, gdyż przychodząc rano do pracy zastawałem osobę, która spała na siedząco, oparta o ścianę, ponieważ na godzinę do domu, po prostu nie opłacało się wracać...

2 komentarze:

Wyspa drugim domem, czyli zaczynająca się przygoda


Powodem mojego wyjazdu do Wielkiej Brytanii była przede wszystkim ciekawość oraz chęć zrealizowania się w zupełnie obcym dla mnie kraju. Nie było miejsca na strach czy obawę przed tym, że się nie uda, tak jak to było w przypadku moich najbliższych. Liczyło się dla mnie wyłącznie to, iż będę z dala od miejsca, które źle na mnie wpływa, gdzie nie czuję się spełniony i, że wreszcie moje życie będzie wyglądało zupełnie inaczej niż dotychczas. Zdawałem sobie sprawę z tego, że za granicą gdzie będę zdany tylko na siebie, nie jest wcale tak kolorowo jak większości osób się wydaje, ale cały czas miałem przed oczami nowe otoczenie i ludzi, którzy sprawią, że wszystko w okół stanie się barwniejsze.

Moim przewoźnikiem był Sindbad, którym do Wielkiej Brytanii przyjechałem na początku września 2011r. Docelową miejscowością było Dover lecz samym miejscem zamieszkania, Margate w hrabstwie Kent nad Morzem Północnym. Myślę, że podekscytowanie samym faktem, iż jestem za granicą sprawiało, że nie myślałem o tym co się dzieje w danej chwili, ponieważ zamiast pożegnać osobę, która towarzyszyła mi przez pół drogi,  ja zdezorientowany widokiem mojej dziewczyny chwyciłem za podręczny bagaż i wybiegłem by ją przywitać.
Z uwagi na tak blisko znajdujące się morze nad którym mieszkam nie sposób byłoby mi się stąd wyprowadzić.

0 komentarze:

Blogger Template by Clairvo