Dylemat Polaków w UK: Zostac czy wrócic?


Ciężkie jest życie emigranta. Może nie, aż tak ciężkie jak życie Polaka mieszkającego w swoim kraju, ale na pewno jego stan emocjonalny często jest chwiejny – zwłaszcza na początku jego przygody emigracyjnej. I to nie dlatego, że nie wie czy tym razem przez jego gardło ma przepłynąć Tyskie czy Żubr, ale dlatego, że nie chciałby dłużej cierpieć i zastanawiać się – zostać czy wrócić?
Mimo, że więcej jest pozytywnych faktów przemawiających za tym, żeby jednak zostać na przysłowiowych saksach to i tak większość z nas przynajmniej raz na jakiś czas, zastanawia się czy to był dobry wybór. Zastanawiasz się i dochodzisz do wniosku – dlaczego nie mogę żyć na takim poziomie, ale w Polsce?

Odpowiedzi na to pytanie jest wiele, najwięcej w książkach do historii. A nasze samopoczucie na obczyźnie zależy od tego, jakie mamy predyspozycje do nauki języka i generalnie, czy nam się poszczęściło. Ważne są też powody naszego wyjazdu. Co nas w Polsce irytowało i dlaczego zdecydowaliśmy się na ten - poważny było nie było - krok. Żeby te wszystkie motywacje próbować zebrać trzeba by poświęcić temu opasłe tomy. Oszczędzę sobie tego tym bardziej, że każdy wie najlepiej, jakie były przyczyny JEGO wyjazdu.
Rozmowa dwóch kolegów w pracy na fajku:

- Ty, a dlaczego nie ściągniesz tu żony i dzieciaków?
- A, nawet nie gadaj. Żona była tu miesiąc i jej się nie spodobało, a dzieciaki mają tam znajomych
- Jak to jej się nie spodobało?
- No normalnie. Mówi, że trzeba po angielsku rozmawiać i, że za często pada

Istotną kwestią jest, aby wspomnieć tutaj, że nie samym chlebem człowiek żyje. Kto nie tęskni za rodziną? Minimalny procent ludzi podniósłby rękę, ale to pewnie dlatego, że tej rodziny w kraju po prostu nie mają. 

Ci którzy mają, często znajdują się w podbramkowej sytuacji. Niektórym udaje się wybić piłkę na aut, drugim wywalczyć rzut karny, a jeszcze trzecim z tego karnego skapitulować. Albo wylecieć z boiska...

Niejednokrotnie spotykałem się z sytuacjami, gdzie mimo stałej pracy i dostatniego życia, ktoś był z jakichś powodów nieszczęśliwy. Mieszkanie opłacane prawie w całości przez Council, praca 5 dni w tygodniu, brak jakichkolwiek codziennych problemów i słuchania narzekań, a on nieszczęśliwy. Jedynym problemem z którym borykał się po powrocie z pracy było to, czy zamówić pizze czy zjeść wczorajsze pierogi. Pójść na piwo z kolegami, czy na karaoke do pobliskiego pubu. Dzieci, znajomi, a nawet pies, z którym łączyło go coś więcej, niż tylko męczący obowiązek wyprowadzenia go na spacer, to główne aspekty tej udręki.

Tęsknota, to z całą pewnością jeden z częstszych powodów powrotu do kraju i zmiany swojego życia z mitycznego Eldorado na szarą rzeczywistość. A co, gdy jesteś na emigracji, a Twoja żona lub dzieci nie akceptują życia za granicą? - tym samym nie chcą opuścić ukochanej ojczyzny. Mąż haruje w pocie czoła, by co miesiąc wysyłać pieniądze na opłacenie mieszkania czy, żeby jego dzieci mogły kształcić się na studiach, a oni nic sobie z tego nie robią. Lepiej siedzieć w Polsce bez pracy i czekać na przelew od męża. Bo tak wygodniej. Nowa sukienka czy buty, przychodzą tak łatwo, że nie warto marnować czasu na wyjazdy, tym bardziej, że w Polsce mam znajomych, przed którymi można będzie się pokazać – myślą. Ważniejsze są niedzielne obiadki, podczas których za każdym razem poruszany jest temat dzieci wychowywanych bez ojca. Ale przecież to tylko i wyłącznie wasz wybór. A raczej Twój, żono!

Namawianie na wyjazd swojej ukochanej nie przynosi skutku, a wręcz pogarsza cały ten bałagan. Z jednej strony wyobrażasz sobie rodzinę z problemami finansowymi i wiesz, że bez Twojej pracy za granicą nie są w stanie się utrzymać, a z drugiej - istnieje możliwość ich przyjazdu i zarobienia jeszcze większych pieniędzy, które potem można by było ewentualnie odłożyć. Jeszcze z jednej strony, nie możesz zrozumieć, dlaczego najbliżsi nie doceniają i nie rozumieją Twojego poświęcenia. A przecież w większej mierze robisz to wszystko dla nich. Po czwarte – w głowie kłębią się myśli odrzucenia przez najbliższych i tego, że możesz być zdradzany, oszukiwany. Jak najbardziej niewykluczone, jeżeli druga osoba nie robi nic w kierunku, żeby było lepiej. Bo woli pogaduchy przy kawie. W niedzielę. 

I znowu zadajesz sobie rutynowe pytanie – co robić? Tutaj mam pracę, dzięki której mogę sobie na wszystko pozwolić i jeszcze utrzymać za to rodzinę w Polsce – myślisz. Chwilę potem zastanawiasz się – ale po co to wszystko skoro żyjemy oddzielnie.

Warto zwrócić uwagę na to, że nie każdy ma możliwość sprowadzenia za granicę żony i dzieci. Jednak Ci którzy mają często nie mogą, bo drugiej połówce nie podoba się to, że w UK często pada deszcz.

Analizujesz więc wszystko od początku. Do znudzenia. Do kolejnej wypłaty. Do kolejnego przelewu na konto żony. Do kolejnych świąt, już tych grudniowych. A później Wielkanoc i następny śnieg. Kolejny przelew i znowu święta. Czas mija, a odpowiedzi na tak proste pytanie ciągle nie znajdujesz…

Znajomy z pracy zapytał mnie któregoś dnia, czy wiem co jest przyczyną tego, że gdy rozmawia na Skype z synem to dlaczego wszystko słyszy, a syn zupełnie nic. Laptop służy mu tylko do tego, a nigdy wcześniej tak się nie zdarzyło. Ciężko było mi ocenić, więc zasugerowałem kupno nowego mikrofonu lub sprawdzenie, czy może przez przypadek go nie wyciszył. Tak zależało mu na rozmowach z synem, że stwierdził, że trzeba będzie kupić nowy komputer. Tylko dlatego, że syn go nie słyszy…


Facebook: 
Ponglisz na Facebooku

3 komentarze:

Trup za sciana

 - Nie trzeba było przy nim siedzieć, żeby poczuć smród rozkładający się niczym kilkutygodniowe zwłoki (wiem jak pachną bo pomieszkały sobie za moją ścianą). Po opublikowaniu felietonu na temat codziennego życia w UK - KLIKNIJ, ten fragment cieszył się sporą popularnością wśród osób, które czytają mojego bloga, od samego początku. Dostałem nawet kilka prywatnych wiadomości z pytaniem - Kiedy opiszesz tą sytuację?

Od momentu wprowadzenia się do tego mieszkania, ani razu nie widziałem, żeby ktokolwiek otwierał lub zamykał sąsiednie drzwi. Raz usłyszałem kiedyś włączony odkurzacz. Ale to tylko ten jeden raz. 


Nie wiedzieć czemu - nie robiło to na mnie większego wrażenia - mimo, że na początku zostałem poinformowany o tym, że ktoś regularnie płaci za wynajęcie tego flatu. Nigdy też nie zauważyłem zapalonego światła, a mam widok na jedno okno. Widać kawałek lodówki i kilka szklanek na parapecie więc przypuszczam, że to kuchnia. Na początku zmyliła mnie szczoteczka do zębów, ale prędzej szczoteczka w kuchni, niż lodówka w łazience. Na ogół w ciągu dnia każdy z nas tam przebywa i jeżeli nie w godzinach popołudniowych to wieczornych. Jednak i wtedy nikt nie miał potrzeby z jej skorzystania. I tak przez kilka miesięcy.

Któregoś dnia, moja dziewczyna poczuła dziwny zapach na klatce schodowej. Chwilę później na naszym piętrze zapach nie był już dziwnym zapachem, a strasznym fetorem.
- Śmierdzi jakimiś zwłokami - żartobliwie skomentowała. Gdy otworzyliśmy drzwi naszego mieszkania, automatycznie musieliśmy otworzyć wszystkie okna, żeby się nie udusić. Zapach nie do zniesienia, a najbardziej odczuwalny był w toalecie. To miejsce, które łączy ścianę z tamtym mieszkaniem, dlatego nie było żadnych wątpliwości, że to właśnie stamtąd to czuć. Nie mieliśmy pojęcia, co jest tego przyczyną.

Po 2 tygodniach... sytuacja wydawała się być jeszcze bardziej podejrzana, gdy w kuchnio-łazience światło zapalone było całą noc. Ale to nic bo najdziwniejsze były odgłosy, które dochodziły spod tego mieszkania. Huk był taki, jakby ktoś uderzał kilkudziesięcio kilogramowym młotem w drzwi bez jakiegokolwiek oporu. Wychodząc następnego dnia rano do pracy, zastałem pod moimi drzwiami siedzącego na schodach policjanta. Byłem tak zszokowany, że nie przyjrzałem się specjalnie, co właściwie się stało. Kątem oka zdążyłem tylko zaobserwować, że drzwi od tego domu są otwarte, a w środku wyglądało to mniej więcej tak jak po zamachu w Bostonie. Z tym, że ofiar mniej, bo tylko jedna. 

Ale od początku. Będąc w pracy cały czas zastanawiałem się nad tym jaki będzie finał tej historii. To co się działo można uznać za badanie przyczyny śmierci 50-letniego mężczyzny, który zmarł jakiś czas temu - podsłuchana rozmowa policjantów. Nie trudno się domyślić, kiedy to się dokładnie wydarzyło. Ten zapach, który poczuliśmy przed całym zajściem jest tego odpowiedzią. Moja dziewczyna wszystko obserwowała przez wizjer. Słyszała każde wypowiedziane słowo, a swój ekwipunek, który rozstawili pod naszymi drzwiami, kompletnie zabarykadował każdemu dostęp do naszego mieszkania. Do tej pory nie wiemy co było przyczyną zgonu. Nie wykluczamy morderstwa.

A więc przez 2 tygodnie spałem z trupem za ścianą. Trochę to przerażające, ale pogodziłem się z tą myślą. Dziwne to uczucie, kiedy już o tym wiesz i kładąc się do łóżka zawsze spoglądasz na okno w którym ta osoba mieszkała. Najdziwniejsze jest dopiero wtedy, gdy nagle zauważasz, że światło jest zapalone... Krążyły różne myśli w mojej głowie, a wyobraźnia wyostrzyła się na tyle, że teraz spokojnie mogę pisać scenariusze do filmów science-fiction. Chociaż zdecydowanie wolałbym komiksy. Zapalone światło w tamtym mieszkaniu to efekt tego, że przebywał tam ktoś, kto zajmował się sprzątaniem i zrobieniem czegoś ze smrodem. Nie dziwiło mnie wcale otwarte okno każdego dnia od rana do rana. A wracając do dziwnego uczucia - nie wiem jakie uczucia musiały towarzyszyć mojej dziewczynie przez cały ten czas, jeżeli dopiero tydzień temu po raz pierwszy zdecydowała się zasnąć przy zgaszonym świetle.


Facebook: 
Ponglisz na Facebooku

2 komentarze:

Cykliczny cykl felietonów Ponglisz: Ostatnia prosta, a United hamuje


20. tytuł mistrza Anglii należy do Manchesteru United. Na wyspach, do dnia dzisiejszego, nie brakowało jednak kibiców, którzy chcieliby, żeby ten sezon już się zakończył. Dlatego melisa to napar, który od kilku dni kibice z czerwonej strony, zaczynali kupować częściej, niż szampany do świętowania mistrzostwa. Jednak, po dzisiejszym meczu na White Hart Lane, można spokojnie zmienić zaopatrzenie.

Najpierw wielkie derby, które Jarosław Koliński (dziennikarz Przeglądu Sportowego) skomentował na swoim blogu: - Piszę to zupełnie bez emocji, bo trudno, by emocje wzbudzał mecz o nic. W sumie, ciężko się z tym nie zgodzić, bo przecież jak mecz odwiecznych rywali, którzy rywalizują ze sobą od poprzedniego sezonu, może wzbudzać jakiekolwiek emocje. No racja. Żadnych. Pomijając fakt, że pisząc o derbach, większą uwagę skupił na Balotellim, którego już w Manchesterze nie ma… Aha. Nie zabrakło też kilku słów o słynnych fajerwerkach i zamawianiu Taxi. Mimo świetnego widowiska, pretendent do zdobycia trofeum, nie tak powinien się zachowywać. Na zwycięstwie bardziej zależało City. Już przed meczem wiadomo było, że ten spektakl zapowiada się porywająco, a już na pewno, że wbije nas mocno w fotel. Dlatego pasy Twarowskiego tego dnia, nie były nam do niczego potrzebne!

Następnie, mecz na Upton Park z West Hamem. Ogromne emocje, wywalczony remis i teza dla kibiców Czerwonych Diabłów, potwierdzająca fakt, dlaczego na wyspach obowiązuje ruch lewostronny: - Bo na prawej stronie gra zupełnie niewidoczny Valencia. Jednak, powoli możemy się spodziewać rewolucyjnych zmian, bowiem za ten występ Ekwadorczykowi należy się duży plus. Ale jak to tak, pod prąd? O tym meczu zawodnicy sir Alexa, też chcieliby jak najszybciej zapomnieć.

Piłkarze z Old Trafford, mają ogromne trudności ze zdominowaniem rywala. Manchester, powinien nosić na rękach Carricka, który całą linię obrony trzyma mocno za jaja. Na 5 kolejek przed końcem sezonu, United ma 13 pkt. przewagi nad wiceliderem. Podopiecznym Fergusona, wystarczy zwycięstwo z Aston Villa i Arsenalem, by zapewnić sobie mistrzostwo. Jeżeli tego dokonają, nie trudno będzie wyobrazić sobie miny kibiców, oglądających cieszącego się van Persiego na Emirates. Zaryzykuje twierdzenie, że służby dbające o porządek, mogą mieć tego dnia ręce pełne roboty. Jutro Manchester zapewni sobie upragnione mistrzostwo, a na każdego kibica, zamiast materiałów do oprawy, powinno czekać opakowanie chusteczek. Najlepiej takich z balsamem, żeby nikogo bardziej nie podrażnić. 


Facebook: 
Ponglisz na Facebooku

0 komentarze:

Ekstremalna myjnia samochodowa#2

W ekspresowym tempie, bo w przeciągu kilku sekund, stałem się świadkiem i jednocześnie, oskarżonym. A to wszystko w godzinach pracy.


Treść wyjaśnień świadka: około godziny 10:30, odkurzając Forda, po jednej ze stron, kolega natknął się na pieniądze właściciela auta. Nie zrobiło to na nim żadnego wrażenia, natomiast bacznie przyglądający się mu Albańczyk, posądził go o kradzież, rzekomych pieniędzy. Na nic zdały się jego tłumaczenia. 



Właściwie to, nie za specjalnie chciało mu się z czegokolwiek tłumaczyć, ponieważ i tak miał w planach zrezygnować z pracy. Powód był jak najbardziej zrozumiały. Atmosfera i sposób odnoszenia się względem pracownika przez pracodawców. 

A, żeby być bardziej precyzyjnym to, przez takiego samego pracownika jak ja. Tyle tylko, że ja nie jestem bratem szefa. Prawie doszło do bójki, skończyło się na wyzwiskach i przepychaniu obu panów, na oczach klientów. Oskarżony zrzucił z siebie kurtkę, którą precyzyjnie przydeptał, tak jakby miał ktokolwiek ucierpieć z tego powodu. Przypuszczam, że udał się w stronę stacji kolejowej. 

Treść wyjaśnień oskarżonego: chcę skorzystać z prawa odmowy składania wyjaśnień.

Dodam tylko, że zostając oskarżonym o to samo, co pracownik nr.1, nie poniosłem żadnych konsekwencji, a stwierdzono jedynie, że nie zostałem złapany za rękę.

Rozmawiając z osobą, która jest w dobrych stosunkach z dwoma braćmi, dowiedziałem się, że mieli w planach pozbyć się go już dużo wcześniej. Problem w tym, że nie wiedzieli jak, dlatego wymyślili historyjkę z kradzieżą. A żebym ja, nie poczuł się zbyt pewnie, postraszyli mnie tym samym. Dobrze, że nie zostałem oskarżony o to, że jako 'świadek przestępstwa', nie wykręciłem nr. 112


Facebook: 
Ponglisz na Facebooku

4 komentarze:

Polacy na emigracji. Seks, stres i all inclusive

Ta ładniejsza strona Polaków za granicą- zarabiają pieniądze, wysyłają je do kraju, odkładają, uczą się języka, podnoszą swoje kwalifikacje. Ta brzydsza - trzymają się najgorszych zajęć, pracują poniżej swoich kwalifikacji, stres i smutek topią w alkoholu, zaczynają sięgać po narkotyki.

Polacy tęsknią za domem i rodziną, zarabiają marne pieniądze, żyją po kilkanaście osób w jednym pokoju, nieustannie piją alkohol, mężowie zdradzają żony, Polki trudnią się najstarszym zawodem świata. Fikcja czy gorzka rzeczywistość? 

O Polakach, którym się udało i, którzy nawet nie myślą o powrocie do ojczyzny, nigdzie nie znajdziemy, ani słowa, a już z pewnością nie usłyszymy tak dużo, jak o tych ciemnych stronach (może jasnych w ogóle nie ma?). Za to znajdziemy rodaków, którzy pracują w swoim zawodzie, wspinając się na sam szczyt. Robią to, co lubią, a nawet jak nie do końca lubią, to przynajmniej lubią pieniądze, które tu zarabiają. Ich historie nie są atrakcyjne?

Każdy problem z którym boryka się Polak za granicą, uważany jest za ten, który został przywieziony z kraju, a tutaj tylko bardziej się umocnił. No tak, bo przecież w Polsce takich problemów nie ma, tam się nie pije. No gdzie?! Ludzie nie ćpają, nikt nikogo nie zdradza, każdy ma dach nad głową. 

Słyszy się, że emigracja to jedna z głównych przyczyn rozstań. A to nie jest tak, że jak ktoś nie kocha swojej żony, to wcale nie potrzebuje wyjazdu, by ją zdradzić?

Ten kto zarabia i utrzymuje się z dala od domu, często popada w depresje i potrzebuje psychologa. Mówi się o tym. Ale nie mówi się o tym, co zrobić gdy w pobliżu domu nie sposób zarobić żadnych pieniędzy. Wygląda na to, że lepiej jest być bezrobotnym niż wyjechać za granicę, bo potem to, panie, człowiek od razu ląduje w psychiatryku.

Polaków przedstawia się zawsze jako dewiantów-alkoholików, wymagających pomocy psychologa. Nikt nie wspomni o ludziach, którzy wyjechali świadomie, odnaleźli się za granicą, mają masę przyjaciół i nie mają problemów z kontaktami z rodziną. Przez polskie gardło pochwała nie przejdzie?


Facebook: 
Ponglisz na Facebooku

4 komentarze:

Ekstremalna myjnia samochodowa

Od dwóch tygodni pracuję na ręcznej myjni samochodowej. Mam nadzieję, że tylko tymczasowo, bo ciągle czekam na telefon z innej firmy. Bracia pochodzenia albańskiego, a właściwie jeden z nich, jest jej właścicielem. Ponieważ mój angielski nie jest na tyle dobry, żeby dogadać się w pewnych kwestiach, to sprawę ułatwia mi pracujący tam Słowak. Kto wie - gdyby nie słowacki naród, to pewnie musiałbym szukać innej roboty. 

Zaczynamy punkt 8.00. Ze względu na to, że myjnia znajduje się obok Tesco, często nie znamy godziny powrotu do domu. No bo przecież nic w tym dziwnego, że przyjeżdża cała rodzinka na zakupy 15 min. przed zamknięciem myjni i nawet nie mając wcześniej zamiaru umycia auta, w ostateczności się na to decydują. Po emocjonującym głosowaniu. Zostaje 10 min. do zamknięcia, ale uparcie twierdzą, że będą na czas. "Garry, kupimy tylko najpotrzebniejsze rzeczy i wracamy". Po zobaczeniu tych najpotrzebniejszych rzeczy, stwierdzam, że trójka dzieci, która z nimi przyjechała, to tylko 1/3 ich potomstwa. Zjawiają się 18.43 i uśmiechnięci od ucha do ucha, kierują się w stronę swojego samochodu, w celu zapakowania do niego zakupów. To nic, że robią to przed odebraniem kluczyków i uregulowaniem płatności.

Na zegarku 18.48 i ledwo co zdążyłem na wieczór z Champions League. Takie sytuację zdarzają się niemal za każdym razem. Jedyny tego plus to taki, że klient nie patrzy jak wykonujesz swoją pracę. Zostawia samochód do mycia i idzie na zakupy.

Podejrzewam, że gdyby czas otwarcia został wydłużony do 3 godz. to wówczas na myjni zjawiłby się cały komisariat. Przedwczoraj umyłem 4 radiowozy, a dzień wcześniej starsza pani zażyczyła sobie umyć jej elektryczny wózek. Tego dnia to jednak nie ta sytuacja utkwiła mi w pamięci, a samochód. Jaguar XK. KLIKNIJ. Dotykałem go. Siedziałem w środku. Ba! Trzymałem za kierownicę.

Wreszcie mam możliwość nauki języka. Do tej pory takiej możliwości mieć nie mogłem. No chyba, że darmowy kurs rosyjskiego. Zaczynam rozumieć więcej niż kiedykolwiek, gorzej z mówieniem. Obowiązkiem jest posiadanie ochronnych butów safety ze stalowym podnoskiem i podeszwą odporną na przebicie. Jeden z Albańczyków pewnego dnia ich nie założył, a ja próbując swoich sił i korzystając z tego, że w ich obecności nie mam oporów mówienia, odparłem: "This (pokazuje palcem na jego buty) no shoes, This (pokazuje palcem na swoje buty) yes shoes". Prezentem na święta od niego było 10 funtów dla każdego, a jego tekst do tego: "Marlboro and fucking ladies". A ja na to: "Thanks, but I love my girl".

Pierwsze czekoladowe zajączki pojawiły się pod koniec stycznia. Jednak przedświąteczne napięcie intensywnie obserwować mogłem całe dnie. Tesco przeżywało prawdziwe oblężenie, chociaż nie wiem czy większe od tego co działo się na myjni. Miałem wrażenie, że nikt nie robi nic innego, tylko żyje rytmem: zakupy - myjnia, zakupy - myjnia. 


Facebook: 
Ponglisz na Facebooku

6 komentarze:

Spostrzezenia zycia codziennego w UK#2

W UK, gdy wchodzisz do sklepu, wszyscy przywitają się "Hey, how are you?", pożartują przy kasie, pomogą z uśmiechem i postarają się, żebyś wyszedł zadowolony. Z drugiej strony, także klienci pogadają z ekspedientem o pogodzie, o ciuchach, spytają czy taki zestaw pasuje na kolację u cioci i powiedzą pięć razy magiczne słowo, zanim wypuszczą cię ze sklepu z reklamówką. W Polsce nie można pogadać z kimś obcym na ulicy, bo zostanie się wziętym za wariata, delikatnie mówiąc.

Kiedy miła staruszka, albo rozrywkowy młodzieniec zagada do nas na przystanku autobusowym, błyskawicznie nabieramy przekonania, że Anglicy to miły, sympatyczny, otwarty i rozmowny naród.

Do najdroższego sklepu w mieście można wejść w brudnym dresie, z podartymi nogawkami i zostać obsłużonym jak należy. Dobrze, że ubiór nie świadczy o twoim statusie społecznym i, żeby go pokazać nie musisz nosić nogawek w kant. Bez znaczenia czy masz kurtkę za 5 funtów z ciucholandu, czy nosisz ją firmową za 100 funtów. Nie ma tutaj problemu, który najczęściej sięga dzieci, czy nawet młodzież w szkołach, dotyczącego wyśmiewania, czy poniżania ze względu na stan konta rodziców.

Prosty przykład z Polski. Mój wujek wracając z pracy w stroju roboczym, nieco brudny, robi zakupy. Prosząc o zapakowanie tego sera, sprzedawca odpowiada: "A czy wie pan ile to kosztuje?" - "Tak wiem". - "Niech pan sprawdzi jeszcze raz cenę, to nie na pańską kieszeń". Mój wujek nie przebierając w słowach zrównał z ziemią sprzedawcę.

Centrum handlowe i ruchome schody. Żadnego głupiego stania po lewej i wymijania się po prawej. Każdy stoi jak chce i gdzie chce, choćby i trzy stopnie zajmował. A z kolei w autobusie, luz niesamowity. Można się współpasażerowi na plecach położyć, albo wbić łokieć w oko i nic złego się nie dzieje. 

Wracam wczoraj z pracy pociągiem. Chłopak siedzący po mojej lewej, jak gdyby nigdy nic, odrywa kawałek tektury z pudełka po papierosach i zaczyna dłubać w zębach. Myślę - dobra, dłub sobie. Zażenowanie przyszło dopiero wtedy, gdy ostentacyjnie zaczyna przyglądać się czy na kartoniku coś jest. Znalazł, po czym wyciera w spodnie i tym samym kawałkiem wyjmuje brud spod paznokci. Szybko przeszła mi ochota na śniadanie, którego nie zdążyłem zjeść w pracy... 


Facebook: 
Ponglisz na Facebooku

0 komentarze:

Blogger Template by Clairvo